Swoją pasję przekazałem synowi.

Adam Piechowski za swój największy życiowy sukces uważa to, że udało mu się pasją garncarską zarazić syna. – Kto wie, może i moje wnuki będą chciały kontynuować rodzinną tradycję – mówi z nadzieją w głosie garncarz z Podlasia.

Okolice Czarnej Wsi Kościelnej słyną bogatych pokładów gliny. Nic więc dziwnego, że wielu mieszkańców tej niewielkiej miejscowości na Podlasiu już w XVIII wieku próbowało swoich sił w garncarstwie. Podobnie było w rodzinie Adama Piechowskiego, który – wzorem swojego dziadka – glinianą ceramikę zajmuje się, odkąd tylko sięga pamięcią. 71-letni dziś mężczyzna zaczynał jako kilkuletni chłopak. Najpierw, pod czujnym okiem swojego ojca i wujków, w przydomowym warsztacie wyrabiał gliniane dachówki i proste doniczki. Szybko jednak nabrał wprawy w niełatwej pracy na kole garncarskim i zaczął tworzyć bardziej wyrafinowane wyroby ceramiczne – kształtne kubki, dwojaki, i trojaki, dzbany na mleko i ozdobne flakony. W latach 60. ubiegłego wieku pan Adam był już cenionym mistrzem garncarskim.
– Wtedy wszystko sprzedawało się od ręki – wspomina starszy pan. Paweł, jego 33-letni syn, przeszedł podobną drogę. On także już od dziecka uczył się rzemiosła w warsztacie ojca.
– Jako nastolatek byłem zmęczony tą pracą. Uciekałem od koła garncarskiego i zostałem stolarzem – śmieje się 33-latek, który z czasem zrozumiał, że tradycyjny fach musi mieć kontynuatora. Wrócił więc do rodzinnej pracowni garncarskiej. – Do niczego go nie zmuszałem – zapewnia dumny ojciec. Dziś obaj mężczyźni pracują razem, a jeden uczy się od drugiego. – Podglądamy siebie nawzajem, ale to tata jest szefem – mówi z uśmiechem młodszy z garncarzy.

TEM.

Artykuł pochodzi z gazety "Super Senior numer 42, 1 marca 2010 dodatek do gazety Super Express"

Garncarz Paweł Piechowski